Duchacze to Zgromadzenie Ducha Świętego pod opieką Niepokalanego Serca Maryi Panny – zgromadzenie zakonne założone przez Klaudiusza Poullart des Places w 1703 roku.Niekiedy nazywają siebie tak również ludzie, którzy doświadczyli spoczynku w Duchu Świętym.

Pierwszy raz zdarzyło mi się doświadczyć spoczynku w Duchu Świętym, gdy byłam z mamą na mszy u Dobrego Pasterza. To sąsiadująca z naszą parafia, w której prężnie działają wspólnoty parafialne. Przyjechał ksiądz z relikwiami św. Charbela, była specjalna modlitwa. O całym wydarzeniu dowiedzieliśmy się od koleżanki mamy. W pewnym momencie ksiądz zaczął przechodzić i wkładać ręce na wiernych. Jedyne co pamiętam to dotyk jego rąk a następne wspomnienie to piasek pod palcami. Leżałam obok ławki, w przejściu. Osób, które również opadały na podłogę było więcej. Wtedy właśnie poczułam silną miłość Boga do mnie, pokój oraz szybkie bicie serca. Wiem, że niektórzy mogą patrzeć na to nieprzychylnie, wręcz podejrzliwie. Wiem jednak, że to co wtedy się ze mną stało było przygotowaniem na późniejsze cierpienia. Taką Górą Tabor przed Golgotą. To taki punkt oparcia, kiedy ogarnia mnie rozpacz przypominam sobie ten dotyk miłości Boga i to, że wiem, że istnieje naprawdę. Gdybym zwątpiła w autentyczność spoczynku w Duchu Świętym musiałabym zaprzeczyć, że jestem przy zdrowych zmysłach albo zanegować, że pokój i radość, którego wtedy doświadczyłam są owocami, przejawami działania Ducha Świętego. Kiedy zachorowałam na depresję powtarzałam sobie, że moja choroba jest tak samo prawdziwa jak tamto wydarzenie, że nie neguje sensu życia. Można porównać to do kuli jaką podpiera się człowiek ze złamaną nogą. Tyle tylko, że ja miałam złamane serce, pełno czarnych myśli nienawistnych wobec siebie: że jestem najgorszym grzesznikiem – bo zachorowałam na depresję, a gdybym nie była tak złym człowiekiem moja wiara byłaby silniejsza niż choroba…że nie ma dla mnie nadziei bo wiele od Boga otrzymałam, a okazałam się tak niewdzięczna – bo zachorowałam na depresję zamiast żyć w dziękczynieniu i pokoju jak człowiek, który miłuje Boga. Takie właśnie myśli przeszywały mój umysł, że Boga zawiodłam, zdradziłam, że nie umiałam Go kochać. Czułam się podle – winna, niezdolna do tego żeby się uśmiechnąć, niezdolna do tego, żeby sobie wybaczyć. Pojawiły się pokusy samobójcze, ale odrzucałam je wiedząc, że zawiodłabym Boga jeszcze bardziej. Jednak żyć stało się nie do zniesienia.

 Wspomnienie przeszłości dawało jednak pewną nadzieję, nawet jeśli ja już postawiłam na sobie „krzyżyk”, to być może Bóg mnie nie przekreśla. Całe moje dotychczasowe życie, które wydawało mi się, że jest „blisko Boga” stanęło pod znakiem zapytania. Jaka ta moja wiara? Jaka ta moja miłość skoro czuję tylko ból i smutek, skoro widzę tylko ciemność i beznadzieję. Gdyby była „jak ziarnko gorczycy”…Żyłam wtedy z wielkim poczuciem winy i odrzucenia, nie mogłam sobie darować, że zachorowałam na depresję. Starałam się zaprzeczać temu, udawać zwłaszcza przed dziećmi wesołość. Zanim jednak przyszedł kolejny epizod depresyjny zdarzyło mi się jeszcze trzykrotnie doświadczyć spoczynku w Duchu Świętym. Za każdym razem było podobnie – włożenie rąk przez kapłana a potem pokój, radość, miłość i znalazłam się na podłodze. Przed każdym takim wydarzeniem modliłam się aby Pan dotknął mnie nie przez wzgląd na mnie ale tylko wtedy jeśli będzie to służyło umocnieniu wiary obecnych w kościele ludzi. Jestem przekonana, że tak właśnie się stało. Na pewno było tak w przypadku mojej mamy. Mogę powiedzieć, że rozważała tą tajemnicę w swoim sercu. Nie myślałam o sobie, że jestem „lepsza” czy „wybrana” Bóg daje różne łaski różnym ludziom, nie ma gorszych i lepszych łask. Podobnie było z Apostołami nie każdy spotykał Jezusa w ten sam sposób, ale wszyscy mogli doświadczyć jego obecności. Zawsze zachwycał mnie opis św. Tereski od Dzieciątka Jezus, która mówiła, że każdy z nas jest jak naczynie, które zostaje wypełnione miłością Bożą aż po brzegi, ale każdy może znieść inną „dawkę” tej łaski, każde naczynie – od naparstka po wiadro – mają inną pojemność. Zresztą czytając zapiski świętych zawsze radości i boleści są równoważone. Święci, którzy mogli bardziej namacalnie obcować z Bogiem doświadczali też większej ciemności, osamotnienia, poczucia odrzucenia. Ludzie, którzy przeżyli spoczynek w Duchu Świętym nazywają siebie „duchaczami”.  Przeżyłam "Spoczynek w Duchu Świętym" i mogę zaświadczyć, że nie ma w tym żadnej magii czy oszustwa, to dzieje się naprawdę i dotyka serca aby je przemienić. Święta Tereska pisząc o zasypianiu na modlitwie mówi o tym, że Bóg wtedy „przeprowadza operację na otwartym sercu”, myślę, że podobnie jest w przypadku spoczynku. Przemienia również serca tych, którzy widzą takie działanie Boga. Wszystko to dzieje się dla umocnienia Kościoła. Nie trzeba się bać „spoczynku” ani go deprecjonować, Bóg nigdy nie udzieli tej łaski duszy, która tego nie chce albo się obawia. Nie ma też powodu traktować tego jako szczególny cud, gdyż największym cudem, którego możemy doświadczać na codzień pozostaje dla nas Przemienienie opłatka w Ciało Chrystusa. Cudem są sakramenty święte, cudem są narodziny nowego człowieka. Jesteśmy otoczeni cudami.